środa, 17 sierpnia 2011

rozdział 9: miłość to ciągłe niespodzianki, bule, i przyjemności.

Leżałam na przeciwko niego na jego łużku, w jego domu, w jego zamkniętym na patent pokoju.
On co chwila namiętnie mnie całował, a ja oczywiście to odwzajemniałam.
Nagle, on przerwał w pół pocałunku, (który według mnie powinien trwać wiecznie) i złapał się za głowę.
-idź...-szepnął.
-co?-zdziwiłam się jego reakcją.
-idź, proszę... Idź,nie przychodź tu już dzisiaj, proszę-to ostatnie brzmiało jak komenda.
Wstałam z łużka, i bez słowa wyszłam przez okno.
Księżyc świecił dość jasno, więc z przejściem przez drzewo do mojego pokoju nie było problemu.
Od razu położyłam się do łużka, i zaczęłam myśleć co stało się mojemu chłopakowi(uwielbiam go tak nazywać!)
po kilku minutach wyjrzałam przez okno.
To, co zobaczyłam na przeciwko, bardzo mnie zszokowało.
Justin leżał na łóżku, a jego dłoń była...w jego spodniach!
Boże!nie!
On...on się...on się mansturbuje!
Usiadłam na łóżku.
Musiałam to wszystko nieco ogarnąć.
Czyli...on nie chciał być nie miły.
Po prostu...nie chciał mi zrobić krzywdy.
Poszłam do łazienki.
Była dopiero dwudziesta druga, więc nie musiałam chodzić na paluszkach.
Zamknęłam drzwi, i stanęłam przed lustrem.
Po chwili się rozebrałam, i zaczęłam się sobie przyglądać.
Nie mogę powiedzieć o sobie że jestem idealna, ale nie powiem, figurę mam.
Miałam dość mały biust, ale nigdy się tym specjalnie nie przejmowałam.
Spojrzałam jeszcze raz na swoje odbicie, i pomyślałam, że już chyba czas się ogolić.
W końcu nie robiłam tego odkąd przyjechałam do stanford.
Więc wzięłam się w garść i wyjęłam z kosmetyczki maszynkę.(...)
ubrałam na siebie tylko bieliznę, (dość skromną) i kruciutką, czarną sukienkę bez ramiączek, zapinaną z tylu na zamek błyskawiczny (błyskawicznie się rozpina, heh.)
otworzyłam okno, i weszłam na gałąź.
Przeszłam cały konar, i dotarłam do okna Justina.
Było otwarte.
Mój ukochany leżał na łóżku tyłem do mnie i chyba...on płakał?
Weszłam przez okno i na paluszkach (dosłownie, nie miałam butów)
przeszłam przez pokuj, aż znalazłam się koło łużka.
Ostrożnie położyłam się obok niego, i dotknęłam wieszkiem dłoni jego policzka.
-wiesz że nie musisz tego robić?-spytałam szeptem.
-widziałaś...-to nie było pytanie.
To było stwierdzenie.
-może...i mówię ci, że nie musisz tego robić...
Odwrucił się domnie.
-idź się przebież, to pogadamy.
-nie.-odpowiedziałam stanowczo.
-proszę...nie chcę cię skrzywdzić, a tym wyglądem tak mnie kusisz...
-i dobrze.-powiedziałam.
Położył się na plecach, i przykrył głowę poduszką.
On cierpiał...
Musiałam coś zrobić...
On mnie pragnął...
On chciał...
Wiem co zrobić, ale się boję.
Cały czas, nieświadomie się do tego przygotowywałam.
Ok.
Wstałam, i usiadłam na nim, w zagłębieniu, pomiędzy udami, a brzuchem.
Wyciągnęłam mu z rąk poduszkę, i położyłam ją na jego klatce piersiowej, i oparłam się na niej.
Kierował mną teraz tylko instynkt.
-czy pan łaskawie, zacznie mnie rozbierać, czy mam to zrobić sama?-spytałam, patrząc na niego jak kocica.
Schyliłam się i go pocałowałam.
Po chwili moja sukienka znalazła się w koncie, Tak jak jego spodenki.
Nagle przypomniało mi się coś.
Zeszłam z Justina, i podeszłam do okna.
Zaciągnęłam rolety, a potem do drzwi, w których przekręciłam zamek.
Podchodząc do łóżka, rozpięłam stanik.
Nie zsunełam go jednak z piersi.
Z powrotem na nim usiadłam, stanik zsunął mi się z ramion, i mój biust zwisał bezpośrednio pod jego nosem (niezłe widoczki, co nie?heh).
I wtedy znowu mnie pocałował (...)

Leżałam nadal obok niego,ale tyłem, a nasze oddechy były nierówne.
Po moim policzku znowu spłynęła łza.
Justin gładził mnie po włosach.
-bolało, prawda?-spytał-kurwa, wiedziałem że coś zrobię źle, kurcze, a tobie coś się stanie! Cholera, jaki kurwa dupek ze mnie.-karcił sam siebie.
-ale mnie nic nie boli.-szepnęłam ocierająć mastępną upartą łzę.
-to dlaczego płaczesz?-spytał, uspokoił się już.
W odpowiedzi wzruszyłam ramionami.
Na serio nie wiedziałam dlaczego te uparciuchy lecą mi z oczu.
-przestań już, proszę...-położył dłoń na moim udzie, i zaczął całować mnie po szyi.
Odwruciłam się do niego i zaczęłam całować w usta.
Brakowało mi już powietrza, ale i tak się od niego nie odkleiłam.
Jedynym dźwiękiem, jaki mogłam z siebie wydobyć, było stęknięcie, co pogorszyło sytuację.
Nagle usłyszeliśmy kroki po schodach, i pukanie do drzwi.
-czego?!-wrzasnął justin.
-z kim ty tak gadasz?
-przez telefon, a co, nie mogę?
Klamka się poruszyła, ale drzwi ani trochę.
-od kiedy ty się na noc zamykasz, co?!-krzyknęła jego mama.
-od dzisiaj, dobranoc.
-dobranoc, synku, ale jakby co, to do mnie przyjć, dobrze?-powiedziała że smutkiem w głosie.
-dobrze, mamo...-odpowiedział ciszej.
Gdy kroki ucichły, on znowu się odezwał.
-jeszcze te głupie pół roku, i mnie tu nie będzie...-powiedział-a ty, jak tylko skończysz osiemnastkę, to pakujesz swoje manatki, i wprowadzasz się do mnie.jasne?
- jak słońce-odpowiedziałam.
-czyli jak ty, słońce-zaśmiał się.
I znowu mnie pocałował.


*****************************************************
I co?
Fajne?
miałam to napisane już bardzo dawno tylko nie wiedziałam kiedy będzie czas, aby to dodać.
myślałam że to sie dzieje zbyt szybko, ale teraz nie zwracam na to uwagi
I LOVE JUSTIN BIEBER!

2 komentarze:

  1. będzie baby : D na 100% xd haha. znowu to mi kurwa zmierzch przypomina < 3
    our-mystery-our-secret.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń